Wraz z końcem stycznia dobiegł końca jego czas w witkowskim samorządzie. Podejmując zaskakującą decyzją o rezygnacji wywrócił lokalną politykę do góry nogami, a sam naraził się na wiele skrajnych komentarzy. Po raz pierwszy, tylko u nas, w rozmowie z naszym dziennikarzem Łukasz Scheffs opowiada m.in. o powodach swojej decyzji, nowej pracy, byciu zwykłym facetem, ,,króliczych pomysłach”, swoim następcy, zdradzie oraz zwolnieniu Stanisława Rajkowskiego.
Pana rezygnacja odbiła się szerokim echem w lokalnej społeczności. Zaskoczenie to chyba zbyt łagodne określenie. Zdziwienia nie krył nawet Pana były już szef – Marian Gadziński. Kiedy pierwszy raz pojawiła się myśl – „Muszę zrezygnować”?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu nie pamiętam, ale na poważnie zacząłem o tym myśleć jeszcze przed wyborami. Do myśli o rezygnacji powróciłem po wyborach, kiedy skończyło się już zamieszanie. Zapewniam, że nie było łatwo. Lubiłem tę pracę. Samorząd to naprawdę dobra szkoła życia i ciekawa praca, o ile tylko ktoś lubi ciężko pracować. Inaczej nic z tego nie ma i ludzie to widzą.
Powód, który podał Pan do publicznej wiadomości to względy naukowe, a dokładnie habilitacja, którą będzie Pan rozpoczynał. Nie było możliwości, aby pogodzić ją z pracą w samorządzie?
Mam nadzieję, że uda się to zrobić. Mam takie plany, ale jestem przekonany, że nie da się jej pogodzić z funkcją zastępcy burmistrza. Charakter tej pracy jest niestety specyficzny. Zabiera ona mnóstwo czasu, szczególnie popołudniami. Proszę pamiętać, że zupełnie świadomie nie zrezygnowałem z pracy na uczelni. Po dwóch i pół roku jestem po prostu bardzo zmęczony. Nie żałuję, ale mówiąc zupełnie po ludzku – było tego za dużo. Gdybym widział szansę pogodzenia tego wszystkiego, to na pewno bym został.
Nie brakuje wielu głosów, że Pana odejście to dla witkowskich władz, samorządu duża strata. Tak duża jak dla Pana zakończenie pracy w Urzędzie Gminy i Miasta Witkowo?
Dziękuję za te słowa. Powtórzę raz jeszcze. Decyzja o rezygnacji nie była łatwa, ale nie była również powodowana jakimś impulsem. Miałem i mam jeszcze kilka w moim przekonaniu pomysłów. Nadal chcę pracować w samorządzie. Niestety ta funkcja, jeszcze teraz, gdy mam w planach przewód habilitacyjny, to by było za dużo. Tak sądzę. Jeżeli odchodząc popełniłem błąd, to mogę się pocieszać, że każdy z nas je popełnia. Czas pokaże. Z pracy samorządowej nie rezygnuję. Jest wiele innych przedsięwzięć, które warto podjąć. Na pewno przede mną nowe wyzwania.
Osoby, które widziały w Panu naturalnego następcę obecnego burmistrza mogą czuć się rozczarowane?
Mam nadzieję, że nie. Na pewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Albo inaczej odpowiem: natury nie można oszukać. Ciągnie wilka do lasu.
Pod koniec czerwca 2016 roku – tuż po objęciu przez Pana funkcji zastępcy burmistrza – rozmawialiśmy na temat pewnego kapelusza. Zapytałem Pana czy współrządzenie Witkowem nie będzie dla Pana jak za ciasny kapelusz. Nosił go pan 2,5 roku. Jak wrażenia? Nie uwierał?
Pańska gazeta – jak media w ogóle – to nie konfesjonał, a wywiad to nie spowiedź, ale przyznam się do czegoś. Na początku pracy bałem się w zasadzie jednego – czy będę zrozumiały dla ludzi. Czy będę umiał pracować z bardzo różnymi osobami. To ważna i zasadnicza cecha dla każdego samorządowca, a nie każdy ją posiada. Umówmy się, praca na uczelni wyższej powoduje często, że człowiek zaczyna mówić specyficznym, nieco hermetycznym językiem naukowym, który często nie ma nic wspólnego z normalnym funkcjonowaniem i pracą np. w samorządzie. Więc bałem się tylko tego. Chciałem uchodzić za zwykłego faceta, który przyszedł, ma kilka pomysłów i chce je z innymi wdrożyć. Pamiętam naszą rozmowę o „przyciasnym kapeluszu”. Jak miało mnie jednak coś uwierać? Przecież jestem stąd. Witkowo to także moje miasto i moja gmina. Wiele osób, z którymi zetknąłem się w pracy w witkowskim samorządzie znałem wcześniej, ilu dodatkowo ciekawych ludzi poznałem, to moje najlepsze doświadczenie. Dosłownie kilka dni temu rozmawiałem z moimi studentami. Tuż przed egzaminem. Na uniwersytecie jest teraz sesja egzaminacyjna. Jeden ze studentów powiedział, że widział filmik na Facebooku i zapytał czy to prawda, że zrezygnowałem? Odpowiedziałem, że z żalem ale tak. Ten sam student zapytał, czy nie żałuję, że poszedłem pracować do samorządu. Odparłem bez chwili zastanowienia: „Nie. To fantastyczna przygoda, niesamowite doświadczenie i wiele ciekawych zdarzeń. To również niesamowici ludzie”.
Dał się Pan poznać jako zastępca, który wyciągał pomysły niczym magik królika z kapelusza… I znowu ten kapelusz. A tak na poważnie – w wielu inicjatywach, projektach, wydarzeniach było widać Pana rękę. Udało się Panu zrealizować wszystko to, co założył na początku pracy w miejscowym magistracie?
Oczywiście, że nie. Odchodząc wiele projektów musiałem odłożyć. Może ktoś je podejmie, może zrealizuje swoje, inne, lepsze. Nie wiem. Biorąc udział w organizacji różnych wydarzeń, imprez, ale i zwyczajnym, codziennym administrowaniu gminą, otoczony byłem życzliwymi i niezwykle pomocnymi ludźmi. Realizując te jak Pan to mówi „królicze pomysły” zawsze mogłem liczyć na wsparcie. Nie sposób wszystkich tu wymienić, ale oni wiedzą o kim mówię. Myślę w szczególności o pracownikach urzędu gminy, placówkach oświatowych, Centrum Kultury im. Krzysztof Szkudlarka, także pracownikach Zakładu Gospodarki Komunalnej. Mógłbym wymieniać tak długo… Jeżeli ktoś nigdy nie organizował żadnego wydarzenia na terenie gminy, to nie ma pojęcia, od jak wielu osób zależy sukces. Ile drobnych rzeczy jest do wykonania, i jak wielu ludzi za nie odpowiada. Te udane projekty, o których Pan wspomina w pytaniu to zasługa tych wszystkich, często nieznanych nawet z imienia osób. Wszystkim im po prostu – dziękuję.
Podczas Pana pracy byliśmy świadkami promocyjnego „bum” w witkowskim wydaniu. Jest Pan zadowolony z tego w jakim stanie, formie zostawił Pan urzędowy marketing i wizerunek gminy?
Pewnie, że nie. Jest jeszcze wiele do zrobienia. Tylko na to potrzeba czasu, i co będziemy się oszukiwać – pieniędzy.
Właśnie – wiązało się to z niemałymi pieniędzmi. Z ust wielu dało się słyszeć, że lekką ręką wydaje Pan na promocję duże sumy, które mogły być przeznaczone na coś innego. Jak się Pan do tego odniesie?
Jako zastępca burmistrza gryzłem się w język, ale teraz pozwolę sobie na więcej. Wkurzało mnie strasznie jak radni – przynajmniej niektórzy – marudzili, że promocję, wydarzenia kulturalne mamy na słabym, albo wręcz żadnym poziomie. No dobrze, to wydaliśmy więcej. Zatrudniliśmy artystów za większe pieniądze, wydaliśmy informator gminy w kolorze, kupiliśmy kalendarze z herbem miasta, ujednoliciliśmy wygląd materiałów promocyjnych. Na marginesie, nawiązując do kolorystyki i symboliki herbu gminy, itd. I co się stało? I ci sami radni zaczęli narzekać, że na kubki i promocję wydajemy za dużo. Ja też chętnie kupiłbym dobre auto, a zapłacił jak za używane, ale tak się po prostu nie da. Albo przepraszam – ja tak przynajmniej nie umiem. Jeżeli ktoś ściągnie do Witkowa gwiazdę z górnej półki za połowę ceny, osobiście pogratuluję i przeproszę, że jednak się da. W tym biznesie, jak w każdym nie można mieć ciastka i zjeść ciastko. Proste, ale nie każdy chciał to zrozumieć. Brak elementarnej wiedzy lub po prostu dobrej woli. Promocja jest jednak zadaniem własnym gminy, czy to się komuś podoba czy nie. Jest to ustawowy obowiązek każdej jednostki samorządu terytorialnego. A ja zawsze wyznawałem podstawową zasadę: albo coś robimy dobrze, albo wcale.
„Pod Witkowskim Niebem” to Pana najlepszy pomysł?
Biorąc pod uwagę występ Zenka Martyniuka czy koncert Zespołu Enej na pewno najbardziej spektakularny. Ale ja najbardziej byłem dumny z dożynek. Doroczne święto plonów miało być ludowe, kolorowe, barwne, przaśne. Dosłownie z przytupem. Rolniczy sprzęt, wieńce i pyszne jedzenie. Chciałem, aby mieszkańcy z tym kojarzyli dożynki. Powie Pan, no jak przecież to faktycznie święto rolników. A mnie marzyło się, że będzie to święto dla wszystkich: małych i dużych, ludzi bezpośrednio związanych z rolnictwem, i tych którzy potraktują to jako po prostu ciekawe wydarzenie. Dlatego estrada, dlatego zespoły ludowe, ale także animacje dla dzieci, dmuchańce, stoiska z miodem, serami, strefa smakosza. Dlatego ogromne kolorowe płótno, wieńce, białe obrusy. Mnóstwo detali, które razem tworzą dopiero całość. Sam nie przypuszczałem, że to organizacja dożynek przyniesie mi najwięcej satysfakcji.
W czasie bycia zastępcą burmistrza popadł Pan w konflikt z władzami Stowarzyszenia „Światowid”, a dokładnie z prezes Katarzyną Jórgą. Ogólnie mówiąc kwestionował Pan prawość ich działań, o czym szeroko pisaliśmy na naszych łamach. Z innymi gminami złożył Pan nawet zawiadomienie do prokuratury. Nie obawia się Pan, że burmistrz odczuje to teraz na własnej skórze? Pana już nie ma, a problem pozostał.
Zarząd Stowarzyszenia Światowid, a więc i jego prezes podali się do dymisji. Siedziba Stowarzyszenia jest nieczynna, dokumenty – z tego co wiem i sprzęt komputerowy – zabezpieczyła policja na polecenie prokuratury. W Urzędzie Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego poinformowano mnie, że nie została do dziś rozliczona transza przekazana do Stowarzyszenia na jego działanie. Kwota około pół miliona złotych. Trzy spółdzielnie socjalne utworzone m.in. przez Stowarzyszenie, ale i pięć gmin (w tym Witkowo) mają nowe władze, które udało się nam wybrać mimo oporu byłych już dziś władz Stowarzyszenia. Nowe zarządy spółdzielni starają się działać, radząc sobie również z powstałymi długami. Tyle mam w tej sprawie do powiedzenia. Reszta należy do organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości jako takiego. Umówiłem się zresztą z burmistrzem, że w tej sprawie jestem zawsze do dyspozycji.
Kiedy był Pan zastępcą burmistrza, ze stanowiska dyrektora OKSiR-u zwolniono Stanisława Rajkowskiego, wytykając mu szereg uchybień. Według relacji głównego zainteresowanego, tuż po cierpkim podziękowaniu mu za pracę w gabinecie burmistrza, to Pan wskazał mu palcem, gdzie są drzwi. Jego zwolnienie nabrało charakteru afery. Przeróżnych komentarzy nie brakowało. Gdyby wtedy dbał Pan tylko o wizerunek burmistrza i samorządu oraz szeroko-rozumiany PR, to doradziłby Pan taką formę zakończenia współpracy czy może coś na zasadzie: „Rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Żegnacie dyrektora Rajkowskiego w obecności radnych i zaproszonych gości. Wszystko to odbywa się w Centrum Kultury. Uroczystość wizerunkowo świetna. Zarówno burmistrz i Rajkowski wychodzą z twarzą z całej sytuacji. Zamieszania nie ma, a zamiast tego kwiaty, prezenty, podziękowania”? Pytanie kierowane do specjalisty od wizerunku politycznego. Przecież dyrektor Rajkowski twierdził, że zgodziłby się na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Co więcej, kilka miesięcy wcześniej wspomniał burmistrzowi, że nosi się z zamiarem rezygnacji z pracy.
Nie zawsze robimy to co chcemy, czy to co należy wyłącznie do przyjemności. Zapewniam, że zwalnianie kogokolwiek z pracy nie należy do rzeczy łatwych. Kiedy jednak ktoś decyduje się na pełnienie urzędu burmistrza czy jego zastępcy, musi liczyć się i z takimi okolicznościami. Ja też chciałbym, aby odbyło się to inaczej. Nie udało się. O szczegółach nie będę jednak mówił.
Sporo mówi się również o Pana następcy. W kuluarach wskazuje się na Marka Wiatrowskiego. Sądzi Pan, że wiceprzewodniczący Rady Miejskiej i przewodniczący komisji oświaty jest odpowiednią osobą na to stanowisko? W końcu współpracował Pan z nim przez te lata.
Okoliczności związane z moim odejściem powodują, że spekulacji personalnych nie brakuje. Powiem Panu, że słyszałem już co najmniej o pięciu możliwych kandydatach. Jedno wiem na pewno – będzie to decyzja burmistrza Mariana Gadzińskiego. Kogo wskaże Pan burmistrz. Nie wiem. Nie wiem czy sam Marian Gadziński już wie, ale na ile dane mi było poznać burmistrza będzie to decyzja przemyślana i na pewno nie będzie pochopna. To jedna z wielu pozytywnych cech mojego dotychczasowego szefa – nie działa pochopnie. I dobrze.
A może tym razem funkcja zastępcy powędruje w kobiece ręce?
Ciekawa perspektywa. Ale tak jak mówiłem wcześniej – to nie będzie moja decyzja. Chcieć nie oznacza jeszcze móc. No i trzeba jeszcze znaleźć kandydatkę.
Wizerunkowo byłby to dobry ruch?
Odpowiadając na to pytanie powiem tak, jak podpowiedziałbym burmistrzowi, gdyby chciał mnie zapytać. Uważam, że kim nie będzie kolejny zastępca. m.in. czy ma to być mężczyzna, czy kobieta – to musi być to ktoś otwarty na innych, temperamentny – w dobrym tego słowa znaczeniu, kreatywny, pomysłowy, twardo stąpający po ziemi i nie bojący się ciężkiej pracy. Nie wiem czy musi mieć doświadczenie w pracy w samorządzie, ale musi umieć pracować z ludźmi i dla ludzi. Sądzę, że jest wielu, którzy te wymagania spełniają. Na szczęście to jednak nie moja decyzja i nie zazdroszczę konieczności jej podjęcia burmistrzowi. Choć jestem odpowiedzialny za to, że ponownie musi taką decyzję podjąć. Na pewno podstawą musi być tu zaufanie, a o to szczególnie obecnie trudno.
Jakie ma pan plany na niedawno rozpoczęty rok?
Do końca lutego dokończyć książkę. Brakuje ostatniego rozdziału, wstępu i zakończenia. Do końca marca złożyć kompletny wniosek habilitacyjny. To mnóstwo dokumentów, których jeszcze nie mam. Do końca kwietnia będzie rozstrzygnięcie czy procedura habilitacyjna ruszy czy muszę czekać. W lipcu-sierpniu urlop. Nie byłem na urlopie od trzech lat. Na później planów brak.
W wyniku konkursu w ostatnich dniach ogłoszono Pana głównym specjalistą – menagerem kultury Urzędu Miejskiego w Gnieźnie. Zmienia Pan funkcję zastępcy na menagera. Skąd ten pomysł?
Poniekąd już o tym powiedziałem. Praca w samorządzie mnie wciągnęła i sprawia dużo satysfakcji, ale niestety funkcja zastępcy burmistrza była zbyt absorbująca. Liczę, że w nowej roli uda mi się pogodzić zobowiązania naukowe i pasję do kreowania nowych rozwiązań i realizacji wielu pomysłów. Szczególnie jeżeli mowa o promocji i kulturze, w których co tu ukrywać, czuję się najlepiej. Mam nadzieję, że mimo wszystko mogę liczyć na wsparcie i dobre słowo. Ostatnie czego bym chciał to by ktoś moją niedawną rezygnację i podjęcie nowych obowiązków traktował jako, nie wiem, zdradę… To po prostu nowy etap, inne wyzwania i możliwości. Obym podołał…
Czego panu życzyć?
Wytrwałości i mobilizacji. Z tym ostatnim mam sporo problemów ostatnio.