Podczas niedawnej gali wręczenia nagród Gnieźnieńskiej Kapituły Orła Białego, która odbyła się 25 września br. w Centrum Kultury eSTeDe przyznano również medale Milenium Zjazdu Gnieźnieńskiego. W uznaniu dla dotychczasowej działalności zawodowej oraz społecznej, Zarząd Powiatu Gnieźnieńskiego zdecydował o przyznaniu Bogdanowi Górczyńskiemu oraz Krystynie Żok.
Znana i lubiana. Pedagog, bibliotekarka, a także jak sama mówi: „samorządowiec i społecznik, a nie polityk”. Inicjatorka wielu akcji charytatywnych, wspólnie z młodzieżą opiekuje się także grobami Powstańców Wielkopolskich w Witkowie. Jest założycielką Uniwersytetu Każdego Wieku oraz współzałożycielką Świetlicy Środowiskowej w Witkowie. Członkini Miejskiej Rady Seniorów oraz Klubu Seniora. Radna Rady Powiatu Gnieźnieńskiego trzech kadencji. Zarząd Powiatu Gnieźnieńskiego zdecydował o przyznaniu wyróżnień opiniując pozytywnie wniosek Stowarzyszenia „Wielkopolanie”.
Serdecznie gratulujemy pani Krysi tego wielkiego wyróżnienia, które zostało przyznane, jak najbardziej zasłużenie. Przy tej okazji sięgamy do archiwum Kuriera Witkowskiego i przypominamy wywiad sprzed kilku lat, którego bohaterką była nieoceniona witkowianka. Była to rozmowa o szkolnych wspomnieniach, uczniach, wielu latach w kulturze i oświacie, chwilach radości, ale i smutku oraz emeryturze. Wywiad, podczas którego nie zabrało zarówno śmiechu, jak i łez. Krystyna Żok – kobieta, której nie trzeba przedstawiać.
Rok temu (2016) przeszła pani na emeryturę. Skąd taka decyzja?
Mogłam jeszcze pracować. Jednak zdecydowałam się przejść na emeryturę, ponieważ pojawiła się dziewczyna, która nie miała pełnego etatu, a chciała zrobić awans na nauczyciela mianowanego. Kiedy zrobiła studia podyplomowe z bibliotekoznawstwo, ja mogłam spokojnie odejść, ponieważ wiedziałam, że zostawiam bibliotekę ZSP Witkowo w dobrych rękach. Myślałam, że odejście przyjdzie mi łatwo. Tak jednak nie było.
Zacznijmy jednak od początku. Kiedy rozpoczęła pani przygodę w oświacie?
Zanim przeszłam do oświaty, przez 5 lat pracowałam w kulturze. Przygodę z tą dziedziną rozpoczęłam w Ośrodku Kulturalno-Oświatowym Spółdzielczości Pracy w Gnieźnie. Było to w latach siedemdziesiątych. Dostałam tam dobrą szkołę. Później przez kilka miesięcy pracowałam w GS Witkowo, gdzie m.in. organizowałam kursy gotowania. Moja praca nie ograniczała się tylko do wypożyczania garów na wesela i inne imprezy. Stamtąd też wyniosłam sporo doświadczenia. Ostatnie 2 lata pełniłam funkcję dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Niechanowie. Było to na przełomie 1979/1980. Rozpoczynaliśmy od zera. Trudno było cokolwiek kupić i załatwić. Mnie się jednak udawało. Chyba ze względu na wygadanie i drobną posturę. Kupiliśmy chociażby bardzo dobre nagłośnienie i pianino.
Później była praca w Witkowie.
Tak, w Zespole Szkół Rolniczych potrzebowali wówczas wychowawcy internatu, do którego uczęszczała młodzież z różnych części Polski. Było wówczas mnóstwo uczniów. Z samych obiadów korzystało blisko 400 osób. Do moich obowiązków należało zapewnienie im bezpieczeństwa i nadzór – w dobrym znaczeniu tego słowa. Najzwyczajniej w świecie trzeba było ich pilnować, dbać. W końcu wielu z nich było daleko od domu. Potrzebowali pomocy, rozmowy, rady. Nauczyłam się od tamtych dzieciaków, że należy słuchać, dawać kompetentne odpowiedzi, ale nie ciągnąć za język. Jeśli coś się stało, a ja nie zrobiłam z tego afery, to wielu z nich wracało ponownie, aby się wygadać i zapytać o coś. Zaufali mi. Dzięki temu nasza współpraca była bardzo dobra. Następnie w 1999 roku przeszłam do budynku obok, gdzie opiekowałam się szkolną biblioteką. Trwało to aż do 2016 roku. Pracowałam łącznie 40 lat.
Przed te wszystkie lata w pani pracy niemal od zawsze była młodzież.
Zdecydowanie. To właśnie od nich tak wiele się nauczyłam. Zawsze się wzruszam, kiedy wspominam te lata. Bywało różnie. Jeszcze w internacie, kiedy w 1996 roku zmarł mój tata, przyszłam do pracy i od razu zorientowałam się, że muzykę tego dnia słychać ciszej niż zwykle. Zwłaszcza, że był to dla uczniów czas wolny. Okazało się, że dowiedzieli się o śmierci taty. W ten sposób okazali szacunek. Od tego czasu wiedzieli, kiedy mam dyżury. Na każdy z nich ktoś przychodził. Po pewnym czasie dowiedziałam się, że robili to, abym w tym trudnym czasie nie była sama. To było dla mnie bardzo ważne.
Uczniowie zarówno w latach 80, przez 90, jak i potem w XXI wieku, zawsze traktowali panią, jak kogoś bliskiego, wręcz kumpelę, przyjaciółkę.
Nie wiem, czy byłam, ale chciałam być. Starałam się. „Żoczka” – bo tak nazywano mnie w szkole – była dla uczniów. Przychodzono do mnie z różnymi sprawami – w tym z bardzo poważnymi problemami. Na wstępnie pytałam się czego się napije – kawy, czy herbaty. Wtedy lepiej się rozmawia. W ten sposób wspólnie staraliśmy się rozwiązać daną sprawę. Komunikację ułatwiał nam młodzieżowy język, którego siłą rzeczy się uczyłam. W końcu spędzałam z nimi wiele czasu. Przesiadywali w mojej bibliotece na przerwach, podczas okienek, czy nawet po lekcjach. Na tyle, ile potrafiłam, pomagałam im w nauce. Wiedzieli, że mam dla nich czas. Bywali również tacy, którzy byli u mnie podczas lekcji. Potem miałam przez to przechlapane u nauczycieli. Częściej byłam z uczniami niż w pokoju nauczycielskim.
Żyła pani ich problemami?
Niestety tak. Mówię niestety, ponieważ często odbijało się to na moim życiu prywatnym. Przeżywałam to.
Co rożni tamtą młodzież o tej współczesnej?
Sposób komunikowania. Zmienił się język, teraz są telefony komórkowe, komputery, Facebook. To wszystko ma wpływ na młodych ludzi. Nie ma złych uczniów. Są tylko zagubieni. Uczniowie, którzy kiedyś dawali mi popalić na przykład podczas zastępstw na lekcjach, później i tak przychodzili do mnie na herbatę. Nie skreślałam ich tylko próbowałam zrozumieć. Przecież wpływ na ich zachowanie mogły mieć chociażby kłopoty w domu rodzinnym.
Trudno było odejść?
Zarówno odejść, jak i funkcjonować bez szkoły, bez uczniów, bez tej atmosfery. Nie ma dnia, w którym nie myślę o Witkowie. Brakuje mi nawet palenia papierosów podczas przerw. W czasie pożegnania powiedziałam, że wszystko, co najlepsze w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych im. Dezyderego Chłapowskiego to uczniowie. To było szczere, mimo że bardzo cenię nauczycieli i pozostałych pracowników tej placówki.
A pani pali?
Palę – w końcu zajmowałam się kiedyś uzależnieniami. A tak na poważnie – kiedy było trzeba, to nie paliłam, na przykład podczas ciąży. Jeśli ktoś mnie poczęstuje, to zwykle nie odmówię. Odmówiłam mojemu tacie, kiedy trafił do szpitala, to było przed śmiercią. Później tego żałowałam.
Jaką rolę w pani życiu zawodowym odegrał mąż Krzysztof – znany lokalny plastyk, artysta, nauczyciel, filozof?
Krzysztof jest człowiekiem, którzy inspiruje mnie do czynów. Mimo że wielu z niego żartowało, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, był i jest wyjątkowo szanowany. Dobraliśmy się idealnie. Kiedy mam jakiś problem, pomagają mi nasze rozmowy, w których nie brakuje filozoficznego charakteru. Zawsze mogę liczyć na jego wsparcie.
Tęskni pani za szkołą?
Tęsknię, bardzo.
A co pani robi na co dzień?
Pewnego dnia dostałam telefon z propozycją założenia biblioteki w Cechowej Szkole Rzemieślniczej w Gnieźnie. Zgodziłam się. Mam tam również kilka godzin pedagoga. Nie żałuję tego kroku.
Jest pani również aktywna na portalu społecznościowym Facebook. To właśnie Internet pomaga pani pozostać w kontakcie z dawną młodzieżą, a dziś ludźmi, którzy pozakładali rodziny, żyją własnym życiem?
Potrafiłbym funkcjonować bez Facebooka, ale na pewno byłoby trudno. Chociażby, dlatego że nie wiedziałabym, co słychać u moich dzieci. Tak często nazywałam uczniów. Lubię sobie czasami odwiedzić kogoś profil i obejrzeć zdjęcia, zobaczyć co niego. Od czasu do czasu poślę buźkę, czy polubię jakiś wpis. Rzadko piszę, ponieważ nie chcę się nikomu narzucać.
Była pani jedną z osób, które swego czasu ratowały ZSP Witkowo, któremu groziła likwidacja.
Ta szkoła musiała zostać uratowana. To nie jest tak, że uratowała ją Krystyna Żok, czy ktoś innym. Pracował i nadal pracuje na to zespół ludzi, którzy swoim wysiłkiem i zaangażowaniem przyciągają nowych uczniów. Cieszy fakt, że z naszą szkoła jest już lepiej.
Od 11 lat jest pani radną Rady Powiatu Gnieźnieńskiego. Przez ten czas można było dobrze poznać świat lokalnej polityki?
Od zawsze mówiłam, że jestem samorządowcem i społecznikiem, a nie politykiem. Tak już mam. Boli mnie wiele rzeczy. Radni powinni się wzajemnie wspierać, aby działać na rzecz społeczeństwa. Niestety często zamiast tego są kłótnie i różne – często dziwne relacje.
Myśli sobie pani czasami, że nie pasuje do tego środowiska?
Myślę. Zwłaszcza, kiedy następuje przysłowiowe branie się za łby. To taka dżungla.
Jakie ma pani plany jeśli chodzi o dalszą działalność społeczną, zawodową?
Na pewno już wkrótce wraz z zaprzyjaźnionymi osobami ruszymy z akcją oznaczania grobów witkowian, którzy walczyli dla naszego kraju. Mowa tu nie tylko o powstańcach wielkopolskich, ale również uczestnikach innych ważnych wydarzeń. Przy ich grobach staną biało-czerwone flagi. Takim ludziom należy się szczególny szacunek.
Zaraża pani optymizmem. Zgadza się pani z tym stwierdzeniem?
Nie wiem. Trzeba byłoby zapytać osoby, które już zaraziłam.
Widać, kiedy nie ma pani humoru?
Oj tak, czasami pewnie tak. Widać to szczególnie po spojrzeniu. Podobno takie istnieje, choć nie wiem, jak wygląda.
Czego pani życzyć?
Żebym nie zramolała.
A co to znaczy?
Żebym nie stała się zgryźliwa i nadal potrafiła słuchać ludzi.
Kurier Witkowski Wydanie 35/2017 (752)