Barbara Parzeczewska (67 l.) ze Skorzęcina zwyciężczynią 2. edycji popularnego programu ,,The Voice Senior”! Choć jeszcze kilka miesięcy temu trudno byłoby w to uwierzyć, w lutową sobotę stało się faktem. To nie sen, lecz rzeczywistość. Marzenia się spełniają, nawet jeśli są ukryte, gdzie głęboko w nas.
,,Nie wierzę, że to się dzieję” – to treść wiadomości, którą otrzymałem od Pani kilka godzin po otwarciu koperty z nazwiskiem zwycięzcy. Piękny sen trwa nadal?
Rzeczywiście, nadal mam wrażenie, że to się nie dzieje. Jestem jednocześnie szczęśliwa z powodu wygranej, a z drugiej strony noszę w sobie smutek i żałobę po stracie męża. Ostatni czas był dla mnie niezwykle intensywny i przepełniony skrajnymi emocjami. Żyłam od soboty do soboty, aż do finału. Koniec programu to powrót do domu, do mojego męża, który, gdzieś tu jest, który czuwał nade mną przez cały ten czas.
Może Pan Ireneusz wstawił się za Panią w niebie.
Kto wie – może siedzi tam, gdzieś na górze i się śmieje, wołając: a nie mówiłem!
Podświadomie brała Pani pod uwagę wygraną? W końcu była Pani postrzegana, jako jedna z faworytem wielkiego finału.
Absolutnie nie byłam przygotowana na to, że wygram. Myślałam, że będzie to Andrzej Nosowski. Zaśpiewał wszystkie piosenki w niezwykle artystyczny sposób. Porównuję go do nieoszlifowanego diamentu. Kiedy usłyszałam, że wygrałam, to nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
Na przestrzeni całego programu bardzo ważną rolę w Pani sukcesie odegrał również Andrzej Piaseczny.
Zdecydowanie. To nie tylko wspaniały artysta, ale przede wszystkim dobry i ciepły człowiek. Mogłam na niego liczyć. W programie na żywo wspierał mnie, trzymał za rękę.
Co pomyślała sobie Pani, kiedy wróciła do hotelowego pokoju po ogłoszeniu wyników?
Byłam sama, w pokoju panowała cisza. Cały wieczór był dla mnie szokiem. Spojrzałem na swój telefon. Miałam mnóstwo nieodebranych połączeń, wiadomości od rodziny, przyjaciół, znajomych. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, ponieważ musiałam wcześnie wstać z uwagi na występ w programie ,,Pytanie na śniadanie”.
Marzenia się spełniają?
Naszym wspólnym marzeniem z mężem było nagranie kameralnej płyty w jazzowym klimacie. Do tej pory nie miałam na to odpowiednich funduszy, żyliśmy od pierwszego do pierwszego. Teraz wygrana pozwoli mi spełnić to marzenie. Koniecznie w jej tworzeniu musi uczestniczyć pianista. Mam już kogoś na oku, znamy się z dawnych lat, muzycznie nadawaliśmy na tych samych falach.
Utwór, a w nim duet Parzeczewska – Piaseczny jest możliwy?
Myślę, że tak. Złapaliśmy super kontakt, także muzyczny. W maju Andrzej wystąpi na koncercie w Gnieźnie, więc pewnie się spotkamy, może nawet zaśpiewamy razem.
Jakie ma Pani plany na najbliższy czas?
W sobotę wystąpię na koncercie Telewizji Polskiej z okazji Święta Zakochanych. W Łodzi mają być też m.in. Cleo i Zenon Martyniuk. Miło będzie się zaprezentować w tak zacnym gronie. Zaśpiewam tam piosenkę z finału, czyli ,,I will survive” Glorii Gaynor. Podobno w telewizji można już obejrzeć zapowiedź tego wydarzenia. Znajoma do mnie dzwoniła, że też tam jestem. Myślę sobie żartobliwie – gdzie ja tam wylądowałam. W głowie mi się to nie mieści.
To tylko początek. Niedługo to dopiero się zacznie- wywiady, koncerty, zdjęcia, potem płyta.
Niech Pan mnie nie straszy. Boję się, że nie poradzę sobie tym wyzwaniem, ale będę bardzo się starała. Przydałby się ktoś, kto będzie mnie wspierał. Mam wiele takich osób, mam nadzieję, że mi pomogą.
Wybór finałowego utworu, o którym Pani wspomniała, nie był przypadkowy? Przypomnijmy, że to piosenka opowiadająca o przetrwaniu, niepoddawaniu się, sile. Miałem wrażenie, że nie chodziło o trudne czasy pandemii i fakt, że musimy to przetrwać, ale przede wszystkim o Pani osobiste odczucia, śmierć męża.
Wybrałam ten repertuar właśnie z Irkiem. Po jego śmierci ta piosenka przybrała na znaczeniu, stała się dla mnie tak bardzo aktualna. Próbowałam przekazać, że zostałam sama na tym świecie, bez męża. Potem zaśpiewała to jeszcze raz, ale już po ogłoszeniu wyników. Zrobiłam to na totalnym luzie i spokoju, czułam się wtedy wolna.
Co dalej oprócz Łodzi? Aktualnie jest Pani w zaśnieżonym i niezwykle urokliwym domu w Skorzęcinie.
Odbieram już telefony z propozycjami. Pierwsze, co potrzebuję to kalendarza albo osoby, która będzie go prowadziła. Czuję, że będzie tego na tyle dużo, że będę mogła się pogubić. Dobrze, że mam telefon, ale i on może się zepsuć. Dlatego muszę przelać wszystko na papier.
Witkowo i okolice oszalały na Pani punkcie. Od kilku tygodni każdy sobotni wieczór w wielu domach wiązał się z oczekiwaniem na Pani występ. Gratulacji był bardzo dużo?
Oj tak. Moja koleżanka zorganizowała dla mnie we Wrześni komitet powitalny z udziałem znajomych. Stamtąd pochodzi mój mąż. Było bardzo sympatycznie. Popłakałam się ze wzruszenia. Byłam bardzo zmęczona, ale równocześnie ogromnie szczęśliwa. W Skorzęcinie także czekało na mnie mnóstwo ciepła. Dostałam przepyszny tort i gratulacje. Moi sąsiedzi mówią, że mieszkają teraz obok gwiazdy.
Wiem, że jeden z Pani znajomych, który pomaga Pani chociażby w narąbaniu drewna do palenia, zadzwonił do Pani i śmiał się, że będzie teraz nosił walizki albo zostanie Pani agentem.
Tak, to Michał Jankowski. Niedaleko wraz z rodziną ma tutaj domek. Zawsze mogę liczyć na jego pomoc. To bardzo kochany i uczynny człowiek. Powiedział, że skoro już wygrałam, to mogę sobie teraz kupić dobrą kosiarkę. Uśmiałam się po pachy. Zatem oprócz płyty będzie też kosiarka.
To pokazuje, że woda sodowa, czy status gwiazdki jest Pani obcy.
Byłam, jestem i będę cały czas tą samą osobą. Mam nawet taką samą fryzurę, jaką miałam przed programem, ponieważ robię ją sama. W tym wieku grzechem jest się zmieniać. Moje życie było swoistą karuzelą, nie widzę siebie na świeczniku. Zdaję sobie z sprawę, że wiele się teraz zmieni w moim funkcjonowaniu, ale grunt to mieć to pod kontrolą.
Jest Pani przykładem na to, że nigdy nie jest za późno?
Na realizacje marzeń nigdy. Bez względu na ich rozmiary. Nie bójmy się, realizujmy się. To trzyma nas przy życiu. Wielu seniorów nie zamyka się w domach, czekając na najgorsze. Takiej aktywności mogą pozazdrościć im nawet znacznie młodsze osoby.
Sądzi Pani, że w życiu nie ma przypadku? Mam tu na myśli śmierć męża, która zbiegła się z udziałem w programie. Wszystko to tworzy niezwykłą historię pełną bólu, ale i szczęścia. To totalna sinusoida.
Każdy z nas ma w swoim życiu jakieś zadanie do wykonania. Żyje dla kogoś, po coś. Wiem, że moim obowiązkiem była opieka nad chorym mężem, kiedy tego potrzebował. Byłam mu to winna, ponieważ spędziliśmy razem cudowny czas. Kiedy go poznałam, poczułam się potrzebna. Wcześniej próbowałam się zdefiniować, określić i to z różnym skutkiem.
Muzyka to doskonałe lekarstwo na ból?
Absolutnie. Każdy odpowiednio wybrany i zaśpiewany utwór daje ukojenie. W moim przypadku również.
Czego Pani teraz życzyć?
Spokoju i zdrowia w intensywnym czasie, który przede mną.