W 2018 roku niewiele słyszeliśmy o Martynie Galant, lekkoatletce, która zaledwie rok wcześniej, będąc w życiowej formie, sięgała po cenne trofea, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Wszystko przez trapiące ją kontuzje. Ten rok ma pozwolić sympatycznej witkowiance wrócić znów na właściwe tory, aby latem 2020 roku spełnić marzenie, jakim jest udział w Igrzyskach Olimpijskich.
Martyna Galant kończy przygotowania do sezonu w bajecznym miejscu, w kenijskim miasteczku Iten, nazywanym rajem dla biegaczy, czy domem mistrzów. To leżąca na skraju Wielkiego Rowu Afrykańskiego wieś przyciągająca biegaczy z całego świata. Trenują tu najszybsi biegacze długodystansowi. Miejsce to ma znakomite warunki dla treningów – wysokość prawie 2400 m.n.p.m., chłodne poranki, proste i zdrowe jedzenie i luz psychiczny. Do tego na każdym kroku można spotkać biegaczy i w zależności od swojego stopnia biegowego zaawansowania dołączyć do którejś z grup. Iten to światowa kolebka biegów dystansowych, jednak jest to też miejsce skrajności. Z jednej strony mistrzowie, z drugiej biegający prawie na boso w mocno zużytych, dziurawych butach i podartym ubraniu chłopcy. Tutaj każdy daje z siebie wszystko. Walczy o to by być zauważonym, by dostać się do ścisłej czołówki biegaczy. Bo każdy tutaj wie, że “kiedy w Afryce wstaje dzień i słońce wschodzi nad horyzontem budzi się również antylopa, ona wie że żeby przeżyć musi biec szybciej od innych, ale wraz z nastaniem dnia wstaje również lew i on też wie, że aby przeżyć musi biec szybciej niż najwolniejsza z antylop nie ważne czy jesteś lwem czy antylopą – musisz biec coraz szybciej” (Roger Bannister, „Urodzeni biegacze”). Przebywająca w dalekiej Kenii witkowianka, będąca w przededniu upragnionych startów, odpowiedziała nam na kilka pytań.
Rok 2018 był dla Ciebie bardzo trudny. Jak wpłynął on na Twoją karierę? Czy wyciągnęłaś z tego biernego okresu jakieś wnioski?
Kontuzje w zeszłym roku to były lekcje cierpliwości. Wiem, że w dużej mierze były spowodowane z mojej winy, ale nie chcę już do tego wracać. Do tamtego roku, nie wiedziałam jak ciężko jest z dnia na dzień zaprzestać robić rzeczy, które są naszym nawykiem. Mam nadzieję, że to koniec mojej złej passy i teraz trochę mądrzejsza, choć nadal nie tak cierpliwa jak być powinnam, będę się dalej realizować w bieganiu.
Kiedy zaczęłaś ładować akumulatory, czyli wracać na właściwe tory?
Do regularnych treningów wróciłam w grudniu. Od tamtej pory biegam bez problemów, wszystko jest robione ze spokojem i pod czujnym okiem trenera. Właśnie w grudniu zaczęłam wyjeżdżać na zgrupowania i trwa to do teraz. W tym roku bardzo dużo się zmieniło. Praktycznie do tej pory cały czas trenowałam na nizinach, a najwyższe góry w jakie jeździłam to były Karkonosze. W tym roku jednak podjęliśmy z trenerem decyzję, że wchodzimy w cykl obozów wysokogórskich, a wszystko po to by przyspieszyć powrót do dyspozycji sprzed kontuzji. Mam już za sobą czterotygodniowy obóz w Stanach Zjednoczonych, a obecnie przebywam w Kenii, i tym po tym obozie zaczynam starty w zawodach. Dużą część treningów wykonałam w Międzyzdrojach, gdzie byłam już w tym roku dwa razy. Całą pracę jaką wykonałam od grudnia podniosła znacznie moją dyspozycję, jednak nie wiem czy to będzie na poziomie wyników z 2017 roku, gdzie odnosiłam największe sukcesy. Wiem jednak, że jakkolwiek będzie wyglądać moja forma, to pierwsze starty będą bolały. Ostatni start na zawodach miałam ok. rok i 9 miesięcy temu. Nawet jeśli będę super przygotowana, to będzie to ciężkie mentalnie. Czeka mnie sporo startów, zarówno na 800 m jak i 1500m.
Więcej w Kurierze.