W 2018 roku przeszedł na zasłużoną emeryturę, mając w swoim bogatym życiorysie przede wszystkim misję wojskową w Iraku. Dziś ppłk rez. Jacek Liszewski z Witkowa nadal realizuje się w służbie, pomagając drugiemu człowiekowi w pogotowiu ratunkowym.
Do Witkowa wraz z rodzicami przeprowadził się w wieku 3 lat. Miłość do wojska zaszczepił w nim jego tata, oddelegowany wówczas do służby w Powidzu.
– Zabierał mnie na lotnisko. Nie wszędzie mogłem wejść, dlatego często po prostu rysowałem coś na kartce w kącie wygospodarowanym przez mojego tatę. Sam widok samolotów był dla mnie dużym przeżyciem – opowiada.
Decyzję o służbie wojskowej podjął po ukończeniu Technikum Elektronicznego w Bydgoszczy. Kolejną ścieżką na początku jego kariery zawodowej była Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Łączności w Zegrzu, gdzie po 4 latach zyskał stopień podporucznika, zostając dowódcą plutonu radiolinii R-409 w 6. Pułku Łączności w Śremie. Później były też inne funkcje dowódcze – dowódca kompanii, dowódca grupy. Każda z nich dała bezcenną wiedzę, która zaowocowała w następnych latach.
W 2004 roku stał się częścią Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku. W tamtejszym Babilonie został szefem ochrony bazy. Łącznie spędził w Iraku prawie 8 miesięcy.
– Ta funkcja łączyła się z wyjazdami w patrolach i konwojach poza teren bazy. W styczniu 2005 roku cała baza została przeniesiona do Ad-Diwanijji. Ta misja dała mi bezcenne doświadczenie, które tam nabyłem. Dało to efekt w późniejszej pracy – podkreśla pan Jacek.
Po irakijskiej przygodzie, przez 2 kolejne lata służył w Śremie. W 2007 roku dostał informację od generała Sławomira Kałuzińskiego, że w Powidzu zawiązuje się dowództwo 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego, do którego dołączył. Na początku pracował tam w kadrach, później w sekcji współpracy cywilno–wojskowej, w wydziale operacyjnym, a w 2013 roku został Szefem sztabu 33. Bazy Lotnictwa Transportowego. Na tym stanowisku był do końca swojej służby. W styczniu 2018 roku udał się na emeryturę. Od tego czasu nie zerwał z wojskowym rzemiosłem, prowadząc firmę J-Defence, która zajmuje się szkoleniem oraz doradztwem w zakresie m.in. bezpieczeństwa kryzysowego w firmach czy przetrwania w środowiskach nieprzyjaznych.
Wraz z upływem czasu zdecydował się na kolejną misję. Tym razem dotyczyła ona zarówno jego, jak i pomocy dla drugiego człowieka. Witkowianin postanowił dołączyć do gnieźnieńskiego pogotowia ratunkowego, aby nadal służyć innym.
– Był to efekt przekory w stosunku do osób, którzy „pukali się w czoło” na wieść, że taką decyzję podejmę. Było to też efektem szukania nowych wyzwań, a przede wszystkim wynikiem wcześniejszej rozmowy z kolegą, byłym żołnierzem zawodowym, Pawłem Staszakiem, który zaszczepił we mnie ten pomysł i który już od ponad roku tam już owocnie pracuje – argumentuje nasz rozmówca.
Orędownikiem tego pomysłu była jego córka Ada – pielęgniarka oddziału chirurgicznego gnieźnieńskiego szpitala. To ona dała mu siłę i dopingowała do podjęcia tego wyzwania.
– To moi cisi bohaterowie w tych epidemicznych czasach. Jest wielu takich bohaterów wokół Nas, są to oczywiście lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze, ratownicy medyczni. Ale nie zapominajmy również o innych, którzy pracują, jak gdyby w cieniu wyżej wymienionych osób. To salowe, opiekunowie medyczni, technicy, radiolodzy, personel sprzątający, personel administracyjny. To wreszcie niezmordowani kierowcy karetek, osoby dbające o sprawność taboru, bezpieczeństwo i wyposażenie. Dyspozytorzy, rejestratorzy, czy osoby dbające o catering. Na pewno nie wymieniłem wszystkich, za co przepraszam. To właśnie bohaterowie ostatnich czasów – mówi witkowianin.
Pracę w transporcie medycznym traktuje jako kontynuację misji. To codzienne wyzwania, dynamika sytuacji, odpowiedzialność, ale też i emocje. Czasami dobre, czasami złe, z którymi szybko trzeba sobie poradzić.
– Oczywiście mając doświadczenia o wiele bardziej traumatyczne z wojny w Iraku jako jej weteranowi jest mi łatwiej. Duża w tym zasługa jest również otaczających ludzi, z którymi mam zaszczyt pracować. Wspaniałych osób, oddanych z pasją swoim obowiązkom, pomocnych zawsze, wszędzie i przede wszystkich profesjonalistów w każdym względzie – nie pozostawia złudzeń.
Decyzji o „zamianie” munduru nie żałuję. Daje mu satysfakcję i pozwala się realizować na innej płaszczyźnie, jak sam podkreśla – bardziej ludzkiej, niż zawodowej. Jak mawiają jego przyjaciele „potrzeba serca…nie pieniędzy”.
– Kontakt z ludźmi potrzebującymi pomoc, dobre słowo, ich wdzięczność robią całą robotę, Nic więcej nie trzeba. I nie zgadzam się ze swoimi oponentami, którzy deprecjonują moją decyzję i mając na uwadze moje wykształcenie, doświadczenie, czy przebieg służby wojskowej pytają co chwila „po co Ci to?” Po to właśnie, by pokazać, że warto wchodzić w nowe, łamać schematy, łamać stereotypy, by coś jeszcze w życiu dokonać i dalej służyć ludziom bez względu na zmianę „umundurowania” – kończy ppłk rez. Jacek Liszewski – weteran wojny w Iraku.