Kibice cenią go za merytoryczność, wiedzę, podejście do piłki nożnej oraz ekspresyjność podczas meczy. Na jednym z nich, kiedy w rozmowie z sędzią liniowym stanął w obronie swojego zawodnika, z trybu dało się słyszeć gromkie – W końcu mamy dobrego trenera! -. W rozmowie z naszym dziennikarzem Maciej Rozmarynowski opowiedział m.in. o pracy z seniorami GKS Vitcovii Witkowo, wymaganiach wobec zawodników i siebie, mankamentach Stadionu Miejskiego, zawodnikach, których wybrał, rozbudzonych nadziejach oraz marzeniach.
8 wygranych, 5 remisów i 4 porażki – to bilans prowadzonej przez Pana drużyny w rundzie jesiennej V ligi. 29 punktów i 7 pozycja to z Pana perspektywy dobry wynik?
Moim zdaniem jest to wynik bezpieczny. Gdybyśmy sugerowali się statystykami okazuje się, że na wszystkie rozegrane mecze punktowaliśmy, osiągając pułap 76 %. Taki wynik mówi, że jest prawie bardzo dobrze, a jednak mieliśmy przynajmniej o dwa remisy za dużo, które spowodowały, że jesteśmy dopiero na 7 pozycji. Z jakimkolwiek trenerem by się nie rozmawiało, to może powiedzieć to samo co ja, że były takie mecze, w których powinni wygrać, a skończyli go z jednym lub nawet bez punktów. Musimy pamiętać o tym, że to jest tylko sport, a także o tym, że skoro zdobyliśmy 29 punktów to zwyczajnie na tyle było nas stać.
Z perspektywy kibica i obserwatora poczynań seniorów GKS Vitcovii Witkowo można powiedzieć, że zawsze mogłoby być jeszcze lepiej. Mogło, gdyby w kilku meczach celowniki Pańskich zawodników byłyby nastawione o wiele lepiej. Takim przykładem jest domowy mecz ze Stalą Pleszew. Każdy, kto widział to starcie wie, że przyjezdni stworzyli sobie zaledwie pół sytuacji, a mimo to wygrali 2:1. Mówiąc przewrotnie – witkowianie zrobili wszystko, aby nie wygrać tego spotkania. Kluczem do sukcesu jest zatem poprawa skuteczności?
Kluczem do sukcesu są przede wszystkim: pasja w tym co chcemy robić, wiara w siebie, konsekwencja w działaniu, odpowiednia motywacja, że powinno nam się chcieć, koncentracja na wykonaniu zadania. Tego najbardziej nam brakuje, ponieważ zazwyczaj po dwóch wygranych, chłopacy mają z tym problemy. Dlatego udało nam się wygrać 3 meczów z rzędu. Ponadto na wspomniany sukces składają się też: frekwencja na treningach, która obecnie jest na poziomie dobrym, a zawsze mogłoby być lepiej, – zaufanie, jedność, wzajemny szacunek, szczerość; lojalność, świadomość i w końcu wyrównana kadra, która jest bazą do rywalizacji odpowiadającej za podniesienie poziomu drużyny.
Oprócz meczu z Pleszewem, jest spotkanie, którego równie bardzo Pan żałuje?
Nie żałuję żadnego meczu, który rozegraliśmy. Każdy spotkanie jako trenerowi dało mi cenne doświadczenie, które będę mógł wykorzystać w przyszłości. Natomiast liczę na to, że takie mecze jak z Pleszewem, Czekanowem, czy Mroczeniem będą wyposażać chłopaków w odpowiednią dawkę świadomości boiskowej, jak i poza boiskowej. Kiedy wygramy dwa mecze z rzędu widzę duże rozluźnienie w naszych poczynaniach. Przejawia się to w postaci braku koncentracji na jednostkach treningowych lub zwyczajnie w ich opuszczaniu, tłumacząc się zazwyczaj pracą lub ważną sprawą. Po stracie punktów prawie każdy stawia się do pionu. Właśnie ten czynnik to edyne czego bardzo żałuję i liczę na to, że uda nam się nad tym popracować.
Pod Pana wodzą pierwsza drużyna Vitcovii osiągnęła znaczący postęp niemal w każdym aspekcie gry oraz formacji. Wiem, że jest Pan wymagającym trenerem, dla którego zawsze mogłoby być lepiej. Docenili to także Pana podopieczni, których ujął Pan już od pierwszych treningów. Michał Marszałek – do niedawna zawodnik 3-ligowych klubów jasno stwierdził, że Vitcovia ma szkoleniowca, którego nie powstydziłby się niejeden klub z znacznie wyższej klasy rozgrywkowej. Ponadto trudno znaleźć zawodnika Vitcovii, który nie chwaliłby Pana metod treningowych. Pochlebne opinie to dla Pana bodziec motywacyjny do jeszcze większej pracy?
Miło to słyszeć jednak mam wobec swojej osoby duże większe wymagania, a także do prowadzonej przeze mnie pracy. Jestem świadom tego, jak bardzo dużo jeszcze nie wiem. Właśnie ten aspekt jest dla mnie dużą motywacją, która nie daje mi spokoju, wprowadza w moje przemyślenia ogrom chaosu i zaniepokojenie. Jednak z natury, wydaje mi się jestem dosyć ambitnym człowiekiem i staram się temu przeciwstawiać poprzez odkrywanie nowych tematów i dziedzin związanych z byciem trenerem. Brak wiedzy jest dla mnie inspiracją.
Przed sezonem 2020/2021 miał Pan ogromny wpływ na sprowadzenie do klubu dobrze znanych Panu piłkarzy. Mam na myśli m.in. Wojciecha Durskiego i Adriana Miarę. Szczególnie pierwszy z nich okazał się transferowym strzałem w dziesiątkę. Mimo tego, że przychodził do Witkowa bez regularnej gry spowodowanej kontuzją, to niemal z miejsca stał się wiodącą postacią biało-niebieskich. Bardzo solidny stoper ze świetnymi warunkami fizycznymi, inklinacjami ofensywnymi, dobrym wyprowadzeniem piłki i ciągiem na bramkę rywali. Spodziewał się Pan, że Wojtek ,,wypali” aż tak bardzo, czy może ostrożnie podchodził Pan do jego powrotu na wysokie obroty?
Razem ze mną przyszli wspomniani Wojtek, czy Adrian, ale również Paweł Beser, Michał Bełkot, powrócił Michał Marszałek, Tomasz Winkel, Mikołaj Tomczak, a w trakcie rundy młodzieżowiec Kacper Kujawa. Tak naprawdę najlepiej z perspektywy zawodnika znałem Kacpra, ponieważ trenowałem go przez cały sezon w Polonusie Kazimierz Biskupi i widywałem go odkąd ukończył 4 lata. Adrian i Paweł przyszli ze mną ze Strzałkowa. Adriana trenowałem około 1,5 miesiąca ponieważ doznał kontuzji, która wyeliminowała go na całą rundę. Pawła widziałem tylko i wyłącznie w 4 meczach, ponieważ w Polaninie w tamtym czasie mieliśmy problemy z bramkarzami. Bywały mecze, że ich nie było, a że Paweł pochodzi ze Strzałkowa, więc poprosiliśmy go, aby pomógł nam w 4 spotkaniach. Michała Bełkota znam ze wspólnej pracy, jednak nie wiedziałem jak radzi sobie na boisku. Tomek postanowił zmienić otoczenie i pojawił się u nas na treningach. Był dla mnie dużą zagadką, ponieważ nie znałem go w ogóle. Niestety doznał kontuzji, która wyeliminowała go z gry. Szkoda ponieważ mimo swojego wieku, ma interesującą osobowość, którą dobrze jest mieć w swoim zespole. Michała Marszałka również nie znałem. Kiedyś przypadkowo podczas rozmowy z moim kolegą wspomniał mi, że w Witkowie jest taki zawodnik z trzecioligową przeszłością, który nie miał wówczas klubu. Postanowiłem się do niego odezwać i usłyszałem, że jeśli nie uda się jemu poszukać nowej drużyny, która będzie atrakcyjnym wyborem, to wówczas pomyśli nad powrotem do Vitcovii. Na nasze szczęście tak się stało, że Marszi jest z nami. Mam nadzieję, że mimo, iż V liga to nie III, Michał nie żałuje swojej decyzji. Mikołaj jest zawodnikiem, który był zainteresowany spróbowaniem swoich sił w V lidze. Na początku wykazywał się dużym zaangażowaniem. Szkoda, że nie wytrzymał presji i pod koniec rundy odpuścił. Co do Wojtka. Tak jak do większości tak i w tym przypadku byliśmy dla siebie zupełną zagadką. Mimo, iż pochodzimy z tej samej miejscowości, różnice wieku spowodowały, że nie udało nam się poznać. Nie wiedziałem. jak gra. Jedynie na podstawie przeprowadzonych przeze mnie rozmów usłyszałem, że to ciekawy zawodnik. Cóż mogę powiedzieć o nich wszystkich… Każdy okazał się dobrym wyborem. Uważam, że nie tylko Wojtek, ale każdy z wymienionych chłopaków podniósł jakość naszego zespołu. Czasem słyszą ode mnie, że cieszę się, że ich wyborem stał się klub z Witkowa. Liczę, iż kolejna runda spowoduje, że stworzymy jeszcze większy kolektyw, ponieważ każdy wspólnie przepracowany miesiąc podnosi naszą jakość.
Wcześniej pracował Pan w Polaninie Strzałkowo, z którym walczył Pan w lidze okręgowej. Gdyby miał Pan wskazać różnice między pracą w Strzałkowie a w Witkowie, to jakie by to były?
Uważam, że praca w każdym klubie będzie innym nowym doświadczeniem, które rozwinie mnie w różnych dziedzinach życia trenerskiego.
Piętą achillesową Vitcovii jest wręcz archaiczne zaplecze w postaci budynku klubowego i szatni, a zwłaszcza zaniedbany Stadion Miejski wraz płytą z boiska, która wymaga kompleksowej wymiany. Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że murawa zamiast Wam pomagać i sprzyjać w budowaniu akcji, utrudnia grę? Ten problem jest widoczny także w innych drużynach witkowskiego klubu. Przecież młodzież powinna się szkolić w znacznie lepszych warunkach.
Na temat witkowskiego stadionu miejskiego wypowiadam się negatywnie od początku pracy w Vitcovii. Pewnie osoby związane z zarządzaniem tym obiektem mają tego dosyć – jeśli w ogóle czytają moje wypowiedzi. Jednak liczę na to, że projekt, który wyniesie ponad 30 tys. nie okaże się tylko rozbudzeniem w nas nadziei, a stanie się faktem, a na końcu realizacją i ucieszy nie tylko ludzi związanych z piłką nożną. Mieszkam w Słupcy i proszę mi uwierzyć, jak wiele osób uczęszcza na tamtejszy stadion miejski, który nie jest tylko i wyłącznie wykorzystywany przez lokalne kluby. Często na słupeckiej bieżni możemy spotkać rodziców ze swoimi dziećmi, których od małego zaraża się do zdrowego trybu życia. Jestem pewien, że tak samo będzie w Witkowie, jeśli ziści się marzenie „nowego” obiektu. Natomiast co do płyty boiska, zgodzę się, że jest ona dla nas dużym utrudnieniem oraz uwstecznieniem. Nie możemy wprowadzić takiego modelu gry jakiego oczekuję. Nierówności, wzniesienia, twarda płyta w okresie letnim, błotnista w okresie jesiennym powoduje, że budowanie gry w fazie ataku jest dla nas mocno kulejącym tematem. W takim warunkach łatwiej o doskonalenie gry w fazie bronienia, niż ataku. Dowodem tego jest fakt, że nasza drużyna pod względem straconych bramek zajmuje 2 miejsce i dopiero 16 jeśli chodzi o zdobyte gole. Współczuję witkowskiej młodzieży szkolącej się w takich warunkach, ponieważ takie boisko uczy, nie powinno grać się w piłkę nożną. Futbolówka podana na takim podłożu w każdej chwili może podskoczyć na wysokość kolana, czy patrząc na wzniesienia zaczynające się od pola karnego do linii środkowej boiska wznieść się na wysokość głowy. Podsumowując – podanie piłki na płycie naszego boisko to zwykła loteria powodująca, iż w głowach tych młodych chłopaków pojawia się niepewność.
Powróżmy trochę z fusów. Przypuśćmy, że obecny trener SKP Słupcy – lidera V ligi, grupy 3, rezygnuje z pełnionej funkcji lub zostaje zwolniony. Zarząd poszukuje nowego szkoleniowca, dzwoni do Pana i składa propozycję objęcia pierwszej drużyny. Mieszka Pan w Słupcy, widzi Pan jak wzorowo funkcjonuje ten klub. Trudno byłoby podjąć jakąkolwiek decyzję? Obecnie, jeśli mówimy o piłce seniorskiej, skupiam się nad projektem pod nazwą Vitcovia Witkowo.
Na tyle zdążyłem już Pana poznać, że wiem, że traktuje Pan trenerkę nie tylko jako swoją ogromną pasję, ale i pracę, mimo że Pana głównym źródłem utrzymania jest służba państwu jako żołnierz. Bierze Pan pod uwagę zajęcie się wyłącznie trenowaniem w przypadku pojawienia się oferty z ligi, gdzie kluby działają już w pełni profesjonalnie? Doskonałym przykładem na to, że można wybić się z peryferii polskiego futbolu jest Marek Papszun – trener wicelidera Ekstraklasy w postaci Rakowa Częstochowa.
Żołnierzem jestem od 20 lat, bardzo lubię swoją pracę. Bycie żołnierzem to dla mnie służba ojczyźnie. Piłka nożna jest traktowana przeze mnie w kategoriach ogromnej pasji. Ważne jest, abyśmy bardzo lubili, czy kochali swoją pracę, a nigdy nie będziemy czuć, że pracujemy. Mnie akurat to się udało, dlatego nie czuję zmęczenia bycia żołnierzem, czy trenerem. Mam swoje marzenia, które małymi krokami realizuję. Po to są marzenia, które stają się celem, cel inspiracją, a inspiracja działaniem. Byłbym kłamcą, gdybym powiedział, że nie biorę pod uwagi takiej możliwości. Obecnie posiadam licencję UEFA A, która upoważnia mnie do trenowania zespołu na poziomie II ligi, lecz w chwili obecnej jestem trenerem V ligi i nad tym należy się skupiać.
Druga część wywiadu już w aktualnym numerze naszego tygodnika.