Dwudziestego pierwszego stycznia 1945 roku z niemieckiego lotniska w Mierzewie wystartowało kilka samolotów myśliwskich Focke – Wulf. Celem ataku maszyn była posuwająca się w kierunku Gniezna radziecka kolumna czołgów. Na wysokości Żelazkowa jeden z samolotów pilotowany przez unteroffiziera Karla Franza został zestrzelony przez czerwonoarmistów. Pilot zginął na miejscu, a wrak maszyny leżał do wiosny na polu.
O lotnisku polowym w Mierzewie wiadomo niewiele. Część informacji pochodzi od mieszkańców wsi, szczątkowe znajdują się w dostępnej literaturze. Przed wojną było lotniskiem zapasowym dla polskiej 34 eskadry rozpoznawczej. W czasie okupacji zaczęły tu stacjonować samoloty niemieckiej Luftwaffe. Płytę lotniska porastała trawa, piloci mieszkali w szkole. Lądowały tutaj maszyny transportowe, które przerzucały żywność na front wschodni. W styczniu 1945 r., kiedy do Witkowa podchodzili Rosjanie ewakuowano obsługę i samoloty. Dwa lub trzy nie zdołały się z niewiadomych przyczyn wzbić w powietrze. Po 21 stycznia lotnisko przejęli Sowieci i użytkowali przez nieokreślony czas. Niewiele faktów jak na 6 lat funkcjonowania lotniska. Więcej informacji o jego istnieniu uzyskałem przez przypadek. Śledząc zupełnie inną historię natrafiłem na świadka historii – witkowianina Franciszka Popka. Oto jego wspomnienia.
Lotnisko w majątku Mierzewo powstało w latach międzywojennych na ziemi dziedzica Brzeskiego. Do 1939 r. samoloty polskie tam nie stacjonowały. Wojsko niemieckie wykorzystywało je od 1942 roku. W tym czasie służyłem u gospodarza niemieckiego, a lotnicy zapraszali ludność niemiecką do zwiedzania samolotu czteromotorowego – transportowego, aby podziwiali niemiecką armię i samoloty. Był to olbrzym samolot. Miał codzienny, ranny oblot pogody, warunków do latania, nad terenami Mierzewa, Gniezna, Wrześni i Powidza. W Powidzu też stacjonowało wojsko niemieckie, a w Jeziorze Powidzkim utopił się nawet ich samolot. Do środka tego wielkiego samolotu nie miałem jako Polak wstępu, ale dotykałem jego budowy własnymi rękoma. Dziwiłem się, że taki olbrzym, a jest pokryty gumowym zabezpieczeniem, jakby brezentem. Mój Niemiec był pełen podziwu dla tego kolosa i mówił mi, że wewnątrz były ogromne pomieszczenia dla żołnierzy.
21 stycznia 1945 r. Niemcy z naszej okolicy uciekli. Czołgi radzieckie dogoniły jadących do Gniezna kolejką wąskotorową uciekinierów. Czołg oddał kilka strzałów i kolejka stanęła, puściła wielką ilość pary. Niemcy uciekali do lasu – Jelonek. Robotnicy jadący do pracy w Gnieźnie cieszyli się z tej sytuacji. Prawdopodobnie, w tym czasie czołgi zniszczyły dwa samoloty niemieckie na lotnisku w Mierzewie, które nie zdążyły wystartować. W miesiącu lutym 1945 r. stacjonowało na tym lotnisku 6 samolotów – trzy radzieckie i trzy polskie. Lotnisko zostało zasypane grubą warstwą śniegu. Władze Witkowa dały polecenie, aby gospodarze mający konie dostarczali podwody, na przewóz ludzi narodowości niemieckiej i polskiej do odśnieżania śniegu z lotniska, tak by w każdej chwili samoloty bombowe mogły startować. Około 100 metrów od stojących samolotów były składowane, na wolnej przestrzeni bomby, układane na długości 50 metrów. Tam cywilom nie było można się zbliżać.
Druga część historii już w następny piątek w Kurierze.
Bardzo sympatyczna opowieść o lotnisku w Mierzewie. Ciekawią mnie początki lotniska w Powidzu. Od dziecka miałem bezpośredni kontakt z wieloma żołnierzami, którzy zaszczepili we mnie miłość do munduru, sprzętu budowlanego, który prezentowali w Powidzu i okolicach, a nawet utkwił mi w pamięci przecudny siwek zaprzęgnięty do ogumionej dwukółki, który cyrkowym kłusem pędził zawsze ulicami miasteczka wioząc oficera. To były czasy i marzenia.