Przygodę z muzyką i grą na saksofonie rozpoczął w wieku 6 lat. Talent odziedziczył po tacie, który swoją pasję realizował podczas służby wojskowej. Tworząc rodzinny zespół podbijali wesela na Mazowszu, skąd pochodzą. Przedstawiamy historię Witolda Biegalskiego (73 l.) – wyjątkowego i niezwykle utalentowanego człowieka, który przeprowadzając się do Witkowa zaszczepił w naszym mieście muzycznego bakcyla.
Przez wielu mieszkańców uważany jest pan za rodowitego witkowianina, choć pochodzi pan z Mazowsza, a dokładnie z miejscowości Żuromin.
Kiedyś to było miasto powiatowe. Moje życie w Witkowie zaczęło się w 1966 roku, kiedy zostałem przeniesiony do wojska w Powidzu. Później musiałem na kilka lat opuścić Witkowo, ale na szczęście wróciłem tu ponownie.
Za życia pana kolega z Kapeli Odjazdowej – Adam Zdzuj, mówił mi, że gry na saksofonie uczył się pan wręcz pod stołem w swoim rodzinnym domu.
Zacząłem grać jak miałem 6 lat. Już wtedy jeździłem z tatą Zygmuntem na wesela. Grało nas kilku – w tym moi bracia. Byliśmy nazywani zespołem Biegalskich. Przed pójściem do wojska występowałem też na akademiach szkolnych.
To przy tacie uczył się pan muzycznego rzemiosła?
Nie mogło być inaczej. Odkąd pamiętam to w naszym domu zawsze była muzyka. Tata służył w Modlinie, gdzie był członkiem orkiestry wojskowej. Uczył grać innych na saksofonach i klarnetach. Był bardzo utalentowany.
Talent odziedziczył pan, więc po tacie.
Tak właśnie było. Jako 16-latek zdałem egzamin muzyczny i poszedłem do wojska do Malborka. Kapelmistrz Satkiewicz, kiedy tylko usłyszał, jak gram na saksofonie, to powiedział, że robię to lepiej niż starsi i bardziej doświadczeni żołnierze.
Później trafił pan do wojska w Powidzu.
Służbę w Powidzu rozpocząłem w 1966 roku. Byłem tam 2 lata. Pamiętam jak lecieliśmy do Powidza samolotem. Kupiliśmy sobie z kolegami kilka win, które wypiliśmy idąc do hotelu do Witkowa. Na szczęście w Wiekowie załapaliśmy się na kurs kolejki wąskotorowej.
Co pan robił poza wojskiem?
Grałem w klubie garnizonowym na dancingach. Miałem z tego większe pieniądze niż z pensji żołnierza. Ogólnie to w jednostce w Powidzu mi się nie podobało. Co innego Witkowo, które od początku przypadło mi do gustu. Następnie przez 5 lat służyłem w Pile, gdzie również działała orkiestra wojskowa.
A jednak wrócił pan do Witkowa.
Bardzo tego chciałem. Poprosiłem o to dowódcę o nazwisku Adamiec. Lubił mnie, doceniał mój talent. Powiedziałem, że chcę wrócić do Witkowa. Zgodził się i podpisał stosowne dokumenty. Piła była dla mnie za dużym miastem, wszędzie było daleko.
Pana syn Piotr poszedł w pańskie ślady.
Tak, jest bardzo dobrym flecistą. Po 36 latach służby przeszedł na emeryturę.
Gdyby miał pan wyróżnić jakieś wydarzenie związane z muzyką, to co by to było?
Na pewno występ na renomowanym Festiwalu Orkiestr Wojsk Lotniczych w Piotrkowie Trybunalskim w latach 70-tych. Wtedy nasz skrzypek odmówił zagrania utworu Czardasz autorstwa Montiego. Dodał po chwili, że Biegalski zrobi to najlepiej. Zgodziłem się. Dostałem nuty, które przerobiłem na saksofon i poszedłem do lasu. Nuty przypiąłem pineską do drzewa i zacząłem się uczyć. Musiałem zagrać to na pamięć. Udało się. Otrzymałem aplauz od publiczności.
Sądzi pan, że mógł pan osiągnąć więcej zważywszy na pana ogromny talent?
Trudno powiedzieć. Wtedy były inne czasy. Były inne priorytety. Mimo to nie traktowałem grania jako coś dodatkowego. Świadczą o tym studia muzyczne w Poznaniu, gdzie uczęszczałem 3 lata. Potem zrezygnowałem z powodu konfliktu z wykładowcą. Na odchodne dyrektor uczelni powiedział mi, że dawno nie słyszał tak utalentowanego muzyka. Było mi z tego powodu bardzo miło.
Pana odejście na emeryturę nie oznaczało zaprzestania muzycznego życia.
Do niedawna grałem w Kapeli Odjazdowej oraz zespole śpiewaczy „My Młodzi”. Byłem też członkiem Orkiestry Dętej w Strzałkowie. Mam swoje lata i zdrowie już nie to. Dlatego po konsultacji z lekarzem musiałem zwolnić tempo. Doktor odradził mi gry z powodu mojej choroby. Nie mogę grać przede wszystkim wysokich dźwięków. Udział w koncertach nie jest wskazany. Pozostaje muzykowanie dla siebie, bardziej spokojnie. Nie będę też już grał hejnału Witkowa na sesjach Rady Miejskiej, które miałem przyjemność inaugurować.
Będzie panu brakować częstszego grania?
Pewnie tak. Najważniejsze, żeby ze zdrowiem wszystko było dobrze.
Czego panu życzyć?
Przede wszystkim wspomnianego zdrowia i dobrego słuchu muzycznego.
Ktoś tu miał bujną fantazję, zabawna historia.