Na witkowskich kartach historii na próżno szukać sportowca o tak licznych i bogatych sukcesach. Choć lokalną dumą jest obecnie biegaczka Martyna Galant, tuż obok nas żyje kobieta, która należała do ścisłej czołówki polskich lekkoatletów. Dziś w domowym zaciszu wychowuje córkę Lenę, a w wolnych chwilach wraca do sportu, któremu poświęciła wiele lat. W rozmowie z naszym dziennikarzem Marzena Siwińska (z d. Kłuczyńska) opowiedziała m.in. o poświęceniu, sukcesach, bólu, byciu na szczycie, igrzyskach olimpijskich oraz życiu po życiu.
Zacznijmy banalnie. W jakim momencie Twojego życia pojawiło się bieganie?
Kiedy poszłam do szkoły jako kilkulatka, już wtedy mówiono, że wyróżniam się sprawnością fizyczną. Brałam udział w wielu zawodach dla dzieci, w których okazywałam się najlepsza. Do poważniejszego biegania zbliżyłam się w 4 klasie podstawówki za sprawą nauczyciela wychowania fizycznego – Mirosława Kulpińskiego. Był bardzo zaangażowanym, młodym nauczycielem, który organizował wyjazdy na zawody. Za jego namową zaczęłam w nich uczestniczyć, co zazwyczaj kończyło się zwycięstwami. W szkole podstawowej moje bieganie ograniczało się tylko do zawodów. Na co dzień nie trenowałam. W siódmej klasie zostałam zauważona przez jednego z poznańskich trenerów. Przyjechał do nasz do szkoły. Do końca życia zapamiętam naszą pierwszą rozmowę, w której zapytał mnie jak postrzegam osiągnięty przeze mnie wynik w konkretnym biegu. Zaczerwieniłam się i odpowiedziałam, że jest chyba dobry. On na to odpowiedział, że nie jest dobry, lecz bardzo dobry. Zaproponował mi konsultacje, które miały zakończyć się pójściem do szkoły średniej w Poznaniu i dołączenia do tamtejszego klubu Orkan. Podkreślał, że biegam jak Kenijka. Namawiał moich rodziców, żeby wpłynęli na moją decyzję przenosin do Poznania.
Zaryzykowałaś?
Tak, podjęłam ryzyko. Pamiętam, że pierwsze treningi traktowałam jak zabawę. Wraz z koleżankami wręcz się obijałyśmy. Od biegania wolałam rzucanie się śnieżkami i wygłupy. Nie wiązałam przyszłości z tym sportem. Efekty były mizerne. Podczas jednej z moich rozmów z trenerem usłyszałam, że widzi we mnie talent i że mogę zdobywać medale na mistrzostwach Polski. Zaczęłam się śmiać, nie wierząc w jego słowa. Z czasem mój stosunek do biegania zaczął się zmieniać. Przełom nastąpił w Mistrzostwach Polski w Biegach Przełajowych w Międzyzdrojach, gdzie na dystansie 4 kilometrów zdobyłam srebro. To był mój pierwszy medal na zawodach o takiej randze. Z perspektywy czasu wiem, że mogłam to wygrać, ale zabrakło mi doświadczenia. Byłam w szoku, że osiągnęłam taki wynik. Wtedy zmieniło się całe moje życie. Liczyło się tylko bieganie. Zrozumiałam, że to moja droga. Nie liczyło się nic innego. Bieganie, spanie i nauka. Mój trener zawsze powtarzał, że muszę skończyć studia, żeby mieć pomysł na życie, kiedy nie będę już biegać. Tak też zrobiłam. Wyczynowe bieganie w moim wykonaniu rozpoczęło się w wieku 15 lat, a zakończyło 13 lat później.
Masz tyle sukcesów w sporcie wyczynowym, że aż trudno je zliczyć. Jesteś 16-krotną medalistką Mistrzostw Polski w biegach długodystansowych i uczestniczki Mistrzostw Europy. Otarłaś się o Igrzyska Olimpijskie. Kiedy wpiszemy w Internecie, a dokładnie Wikipedii Twoje imię i panieńskie nazwisko Kłuczyńska, pojawia się Twój bogaty życiorys. Nie każdy może się takim pochwalić.
Nie mam zwyczaju się tym chwalić, nie lubię wychodzić przed szereg. Miałam takie sukcesy, o których nawet nie śniłam. W moich najlepszych latach znalazłam się w kadrze Polski, biorąc udział w obozach wraz ze sławami krajowej lekkoatletyki. Miałam bardzo dobrym kontakt z późniejszą olimpijką Lidką Chojecką. Trenując w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Spale spotykałam m.in. Roberta Korzeniowskiego, Szymona Ziółkowskiego, czy Monikę Pyrek. Tworzyliśmy jedną reprezentację.
O czym wtedy marzyłaś?
Celem numer jeden było osiągnięcie kwalifikacji olimpijskiej i udział w olimpiadzie w Pekinie. Na zgrupowaniach kadry trenerzy mówili, że byłam w stanie osiągnąć minimum olimpijskie. To miał być maraton (42 km). Mój rekord życiowy na tym dystansie to 2:40:17. Wszystko szło zgodnie z planem dopóki nie przytrafiła się kontuzja. Zmagałam się z bólem stopy, a mimo to biegałam dalej. Konsultacje u kolejnych lekarzy wciąż nie dawały odpowiedzi, co mi dolega. Dopiero rezonans w szpitalu w Łodzi pokazał, że doznałam pęknięcia w śródstopiu, a dokładnie w środku jednej z kości. Powodem urazu było kilka kwestii – zimowe bieganie w nieodpowiednim obuwiu, a nawet być może brak odpowiedniego poziomu wapna. Miałam wtedy 24 lata. Przerwa wraz z rehabilitacją trwała pół roku.
Kontuzja zahamowała Twój rozwój?
Na pewno wpłynęła na dalszą realizację planów. Po urazie kadra Polski zaczęła o mnie zapominać. Z brakiem sukcesów wiązał się brak pieniędzy i szkolenia. Wówczas taka zawodniczka jak ja, która wraca do zdrowia bez gwarancji dobrych wyników, nie była potrzebna. Postawiłam wtedy wszystko na jedną kartę. Zaoszczędzone pieniądze wydawałam na powrót do formy sprzed urazu. Za wszystko płaciłam sama. Gdybym miała sponsora, jak inni sportowcy, to wyglądałoby to zupełnie inaczej. Niestety się nie udało. W wieku 28 lat postanowiłam skończyć z profesjonalnym uprawianiem sportu. Wróciłam z Poznania do Czerniejewa, gdzie był mój rodzinny dom. Podjęłam pracę w miejscowym żłobku, ponieważ miałam wykształcenie z tym związane. Moje życie wyglądało wtedy zupełnie inaczej.
Gdyby nie kontuzja to…?
Sądzę, że osiągnęłabym minimum olimpijskie i wystąpiłabym w maratonie w Pekinie. Nie liczyłabym tam na jakiś sukces. Sam udział w najważniejszej imprezie dla sportowca, byłby dla mnie czymś wyjątkowym. Wtedy moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Znam biegaczki, które uprawiają ten sport wyczynowo w wieku 38-40 lat.
Patrzysz na zawody transmitowane w telewizji, czytasz gazety, przeglądasz Internet. Wciąż są tam osoby, z którymi biegałaś i trenowałaś.
To prawda. Widzę osoby, z którymi w wielu przypadkach wygrywałam. To nie przejaw pychy z mojej strony. Po prostu znałam swoją wartość i widziałam jakie czasy osiągałam.
Z życia biegaczki niemal na samym szczycie wróciłaś do korzeni. To musiało być bolesne.
To był trudny czas. Musiałam przyzwyczaić się do zupełnie innego życia – normalnego, szarego, przyziemnego. Wiedziałam, że to już koniec walki o marzenia. Od tamtego czasu aż do dziś biegam na poziomie rekreacyjnym. Nie wyobrażam sobie bez tego życia.
A rodzice – jaki wpływ na Ciebie wywarli?
Wychowałam się na wsi, gdzie zawsze było dużo ruchu. Ścigałam się i bawiłam z rodziną, w tym także z rodzicami. Aby dotrzeć do szkoły wsiadałam na rower i przejeżdżałam kilka kilometrów. Tego typu ruch też wpłynął na moją sprawność. Zawsze mogłam liczyć na wsparcie rodziców i za to im dziękuję. Od 18 roku życia zaczęłam utrzymywać się z biegania. Pamiętam jak rodzice poinformowali mnie, że opłacenie kursu prawo jazdy będzie ostatnią pomocą finansową w tamtym czasie. Akceptowałam to, bo wiedziałam, że zaczynam dorosłe życie.
Dzisiaj mieszkasz w Witkowie, gdzie przeprowadziłaś się w 2014 roku.
Mam męża, córkę i rodzinę. Nie żałuję tego. Wkroczyłam w innym etap. Wiem jednak, że w decydującym momencie mojego sportowego życia zabrakło mi szczęścia.
Miałaś znaczący wpływ na stworzenie klubu ,,Witkowo Biega”, który jest lokalnym powodem do dumy.
Zgadza się, choć nie jestem już członkiem zarządu. Rozwój klubu to zasługa mojego męża Damiana, prezesa Marcina Tęsiorowskiego, pozostałych członków zarządu i klubowiczów. Władze ,,Witkowo Biega” odpowiadają za organizacje i pozyskiwanie sponsorów, a ja mogę jedynie służyć radą od strony sportowej.
Twoja najdłuższa przerwa w bieganiu to ciąża. Trudno było wrócić do sportu po urodzeniu Leny?
Gdybym była wtedy nadal sportowcem wyczynowym, to powrót byłby bardzo trudny. Konieczny byłby ciężki trening zarówno fizyczny, jak i mentalny. U mnie wyglądało to inaczej, ponieważ był to już poziom rekreacyjny. Po ciąży biegałam 2-3 razy w tygodniu, coraz szybkiej i szybciej. To wystarczyło. Biegam do dziś.
Twój rekord życiowy na 10 kilometrów wynosi 34:02,29. To robi wrażenie. Osiągnęłaś go w szczycie formy.
Zgadza się. Teraz mogę liczyć na czas w granicach 39-40 minut. Różnica jest spora, ale i treningi są zupełnie inne. Zdarza się, że słyszę w moim otoczeniu pytania, dlaczego nie biegam już tak szybko. Kto nigdy nie biegał wyczynowo, ten nie jest w stanie tego zrozumieć. Do tej pory w Witkowie nikt nie osiągnął takiego czasu zarówno na 10 km, jak i w maratonie.
Czego Ci teraz życzyć? Jakie masz cele?
Chcę cieszyć się życiem i bieganiem. Jeśli będę łamać 40 minut na 10 km, to będę zadowolona. Niezbędne jest w tym wszystkim zdrowie, dlatego mam nadzieję, że kontuzje będą mnie omijały. Do tej pory uczyłam wychowania fizycznego w szkołach, ale nie mogłam liczyć na pełen etat. Dlatego stała praca też jest moim celem. Chciałabym mieć wpływ na rozwój dzieci i młodzieży, a przy okazji wyłapywać talenty.
Autorzy lub źródła zdjęć:
Główne: Tomasz Szwajkowski.
Archiwalne: ze zbioru Marzeny Siwińskiej.