– Przez głupotę straciłem pracę i zrobiła się wielka afera – mówi były policjant oskarżony o to, że dał dziewczynie strzelić ze służbowej broni.
31-latek pracował w komisariacie w Witkowie. Kiedy dziewczyna, którą był zauroczony powiedziała mu, że zawsze chciała strzelić z prawdziwej broni, postanowił jej zaimponować. Zabrał ją do lasu i umożliwił jej oddanie strzału. Zapewnia jednak, że użył podstępu. Zamiast prawdziwego Walthera P99, jak twierdzi, dał jej prywatną replikę tej broni, na którą nie jest wymagane pozwolenie. – Ja trzymałem tę broń, a ona położyła swoje ręce na moich. Oddałem strzał, po czym nachyliłem się po łuskę, którą wręczyłem jej na szczęście – zeznał 31-latek na pierwszej rozprawie w słupeckim sądzie. Przekonywał, że łuskę dał dziewczynie po to, by była przekonana, że to prawdziwa broń. W rzeczywistości – jak przekonywał – była to łuska, którą wcześniej wystrzelił podczas strzelania w ramach policyjnych ćwiczeń. – Gdyby to była prawdziwa broń, po wystrzale nie byłoby szans znalezienia łuski. Wyskakuje ona na ok. 3-4 metry, a to wszystko działo się w lesie, gdy było ciemno. Poza tym, po wystrzale łuska jest gorąca, nie mógłbym jej wziąć w ręce – swoją wersję zdarzeń przedstawiał były policjant i zapewniał, że nigdy nie przekazałby służbowej broni nieupoważnionej osobie.
Scena rozegrała się w nocy, w lesie. Skąd zatem prokuratura o wszystkim się dowiedziała? Okazuje się, że od samego oskarżonego, choć on zupełnie nie miał o tym pojęcia. W związku z zupełnie inną sprawą policjant w telefonie miał założony podsłuch. Zupełnie tego nieświadomy, o strzelaniu dziewczyny w lesie opowiedział w rozmowie telefonicznej koledze z pracy. Z rozmowy wynikało, że dziewczyna strzelała z prawdziwej, służbowej broni. – Chciałem, by był przekonany, że faktycznie tak było, bo on miał kontakt z tą dziewczyną i nie chciałem, żeby mnie ośmieszył, że to była broń pneumatyczna – przekonywał potem w sądzie oskarżony 31-latek.
Podsłuchana rozmowa stała się jednak jednym z najważniejszych dowodów, na podstawie których prokurator przedstawił policjantowi zarzut niedopełnienia obowiązków przez umożliwienie nieuprawnionej osobie oddania strzału. Policjant został zwolniony z pracy jeszcze zanim ruszył proces. Sąd przesłuchał już wszystkich świadków i zebrał inne dowody. Wczoraj wysłuchał mów końcowych. Prokurator przekonywał, że materiał dowodowy potwierdza winę 31-latka. Domagał się skazania go na 8 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata, 2 tys. zł grzywny i 2-letni zakaz wykonywania zawodu policjanta. Obrońca byłego funkcjonariusza domagał się jego uniewinnienia. Przekonywał, że w nocy, w lesie nie było możliwości, by dziewczyna strzeliła z prawdziwej broni, a już po chwili jego klient podniósł z ziemi gorącą łuskę. Wszystkie okoliczności, jak mówił obrońca, potwierdzają twierdzenia jego klienta, że dał dziewczynie replikę broni, a potem pokazał jej przygotowaną wcześniej łuskę. Mecenas przytoczył też zeznanie dziewczyny, która strzelała. Wynikać z niego miało, że sama nie wiedziała, z jakiej broni strzelała. – Nielogiczne jest założenie, że mój klient tak bardzo ryzykował i dał pani służbową broń. Bardziej logiczne jest to, że chcąc jej zaimponować powiedział, że to prawdziwa broń, a w rzeczywistości była to broń pneumatyczna – mówił mecenas. Sam oskarżony w ostatnim słowie zapewniał, że jest niewinny. – Przez głupotę straciłem pracę i zrobiła się wielka afera – mówił wczoraj w sądzie. Wyrok zostanie ogłoszony za 2 tygodnie.
O jego treści poinformujemy na łamach Kuriera.