Nigdy nie ma odpowiedniego momentu na śmierć, która zawsze jest gościem nie na czas. Tym razem 20 stycznia przyszła niespodziewanie po wielkiego miłośnika wędkowania, Janusza Krajniaka z Witkowa. Prezes, sekretarz, zawodnik, sędzia, społecznik – prawdziwy człowiek orkiestra w temacie wędkarstwa.
– Pewnie idziesz teraz odpocząć po ciężkiej chorobie, może na ryby… – brzmiał wpis kondolencyjny jednego z sąsiadów zmarłego, Janusza Krajniaka, który nawiązywał do jego wielkiej pasji, jaką było wędkarstwo. Urodził się 20 września 1956 roku w Smolnikach Powidzkich. Większość życia spędził w Witkowie. Pracował jako elektryk w Jednostce Wojskowej w Powidzu. Przez ostatnie kilkanaście lat, gdy tylko pojawiła się okazja, swój wolny czas spędzał nad akwenami wodnymi, pełniąc rolę sędziego, a wcześniej zawodnika w różnorakich zawodach wędkarskich, począwszy od zawodów na witkowskim KUBUSIU, skończywszy nawet na imprezach sportowych rangi międzynarodowej, czy Grand Prix Polski. Tam osiągał spore sukcesy. Oddawał swój czas innym, aby jak najwięcej osób mogło czerpać radość z wędkowania i pokochać je, tak jak on. Łączył pasję z wypoczynkiem, miał już plany związane z pójściem na emeryturę, która była tak blisko. Miał na nią pójść jeszcze w tym roku. Chciał zabrać wnuki nad morze, wyjechać z przyjacielem – Januszem Ciesielskim do Norwegii. Niestety tych planów już nie zrealizuje. Nie zaczepią go już dzieci na ulicy z pytaniem – Panie Janku, kiedy zorganizuje pan znów zawody na Kubusiu? Nie będzie pędził już na swoim rowerku od wędkarza do wędkarza, jak to miał w zwyczaju podczas zawodów, aby szybko zważyć złowione ryby i wrzucić je z powrotem do wody. Nie zobaczymy już skromnego, sympatycznego pana z charakterystyczną bródką, który był wszędzie tam gdzie woda, ryby i wędka.
– Namówiłem Janusza na wstąpienie w 2011 roku do Poznańskiego Klubu Wędkarstwa Morskiego STORNIA. Był ambitnym zawodnikiem, szybko robiącym postępy. Nie sposób policzyć godzin, które wspólnie spędziliśmy na wędkarstwie morskim. Załapał bakcyla na morskie wędkarstwo, które wiąże się z zupełnie innymi doznaniami niż tradycyjne wędkowanie. Tam były inne warunki atmosferyczne, silny wiatr, fala, woda w butach, gdy wypływaliśmy w morze i łowiliśmy z kutra. Nietuzinkowy, bezkompromisowy w etyce wędkarskiej, koleżeński – same superlatywy. Spod tej jego bródki, emanował uśmieszek. Po prostu wspaniały człowiek, który dał się lubić. Szkoda go, odszedł zdecydowanie za szybko. Przykre tym bardziej, że nastąpiło to teraz, kiedy niebawem za sprawą pójścia na emeryturę, dysponowałby w końcu większą ilością czasu na zajęcie się swoją życiową pasją – wędkowaniem – wspomina jego najlepszy przyjaciel, Janusz Ciesielski z Ostrowa.
Część jego pamięci niech odpoczywa w pokoju [*]