Dla znanego nauczyciela geografii Tomasza Majchrzaka turystyka od zawsze była ważną częścią życia. Ostatnie dwa lata to jednak prawdziwy boom wyjazdowy. Turystyka i podróżowanie stały się stylem życia dla pana Tomasza i jego siostrzenicy, studentki zoofizjoterapii Anity Pieczyńskiej. To bodajże najbardziej aktywna para mieszkańców Witkowa, która każdą wolną chwilę poświęca na poznawanie nie palcem na mapie, ale nogami po gruncie ciekawych miejsc na ziemi. Jeszcze dwa tygodnie temu chodzili po lodowcu czy oglądali zorzę polarną na Islandii, dziś opowiadają czytelnikom Kuriera o swojej największej pasji – podróżowaniu.
Jak zaczęła się wasza przygoda z podróżowaniem?
Anita już od czwartej klasy szkoły podstawowej chodziła i jeździła ze mną na rajdy czy wycieczki. Powiedziała, że jak ją kiedyś zabierałem to teraz mam. Po prostu jak to żartobliwie nazywam, zaraziłem ją wirusem „świry podróżniczej”.
Gdzieś już się spotkałem z tym sformułowaniem?
Pewnie na naszym Instagramie, gdzie działamy pod nazwą „podróżnicze świry”. Dopiero się rozwijamy. Wszystko idzie w dobrym kierunku.
Swoje wojaże rozpoczęliście od Polski.
Tak. Zaczęło się od wyjazdów krajowych, przeważnie w góry zarówno zimą i latem. Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Tatry, Bieszczady, Sudety, Karkonosze, Góry Stołowe, Góry Kaczawskie, Góry Izerskie itd.
Gdy zrealizowaliście zaplanowane cele krajowe przyszedł czas na zagranicę.
Naturalną koleją rzeczy była chęć poznawania terenów przygranicznych. Zaczęliśmy od jednodniowych wypadów do Czech i na Słowację. Ogólnie wędrowaliśmy i zwiedzaliśmy. Potem ruszyliśmy na Berlin, Wiedeń, Budapeszt, Amsterdam, Kopenhagę, Wilno i Lwów.
W 2016 roku miałaś osiemnastkę. Podobno w prezencie urodzinowym otrzymałaś bilet do Londynu?
Tak. Wymarzyłam sobie właśnie Londyn. Wujek też miał wyjazdowy prezent na urodziny. Spędziliśmy je w Wiedniu.
Niewiele brakowało, a do Wielkiej Brytanii nie zostałabyś wpuszczona. Dlaczego?
To był pierwszy i ostatni taki incydent, na naszym pierwszym wyjeździe zagranicznym. Wujek zawsze perfekcyjnie przygotowuje się do wycieczek, ale w Anglii miało miejsce małe niedopatrzenie. Gdy oddawaliśmy celnikowi dokumenty, zapytał się gdzie jest zgoda rodziców na wyjazd? Do 18 urodzin brakowało niewiele, ale takie były przepisy. Zaczęło się robić nerwowo. Był to mój pierwszy kontakt z żywym językiem, ale jakoś dałam radę. Celnik zapytał się mnie o adres zamieszkania wujka. Na szczęście go znałam. W końcu zostaliśmy wpuszczeni.
Jaki jest podział ról w waszym duecie?
Na naszych wyjazdach Anita odpowiada za język angielski, a ja za wszystko pozostałe, czyli logistykę, zaplanowanie itd. Do każdego wyjazdu na stronach anglojęzycznych kupuję bilety wstępu, na przejazd np. pociągiem itp, więc coś tam po angielsku rozumiem.
Co jest najważniejsze w logistyce?
Na wiele kwestii trzeba zwrócić uwagę. Żeby lecieć w miarę tanio trzeba bilety kupić już pół roku wcześniej. Wiąże się to z przeszukiwaniem w Internecie licznych wyszukiwarek tanich połączeń, a tym samym poświęcenie temu trochę godzin. Polecam także kupowanie przez Internet biletów wstępów do licznych atrakcji, bo są tańsze i dzięki czemu unika się stania w kolejkach. Dzięki tym wszystkim zabiegom, nasze podróżowanie zawsze jest budżetowe. Nie śpimy w hotelach all inclusive. Zawsze staramy się wybierać hostel, schronisko młodzieżowe, niedrogi hotel czy kwaterę prywatną za pomocą strony www.booking.com. Nasze noclegi nie znajdują się w ścisłym centrum, gdyż tam ceny są najwyższe. W tej chwili posiadamy już bilety lotnicze na Islandię, na którą lecimy w wakacje.
Cały wywiad w Kurierze.