Na kilka dni przed rozwiązaniem Paulina nie przypuszczała, że przyjdzie jej rodzić bez obecności męża i spędzić ponad tydzień w samotności. Wszystko za sprawą epidemii koronawirusa, która wybuchła w naszym kraju niemal równocześnie z narodzinami córeczki Emilki. – O odwiedzinach Mateusza, 4,5-letniej córeczki Zosi i pozostałych bliskich mogłam tylko pomarzyć. W takich chwilach nie brakowało łez – opowiada nasza rozmówczyni.
Paulina Jaskólska (24 l.) z Witkowa trafiła do szpitala w Słupcy 10 marca. Przyjazd na porodówkę zbiegł się z wprowadzeniem zakazu odwiedzin we wszystkich oddziałach na terenie kraju. Kilka dni wcześniej zdiagnozowano bowiem pierwszy przypadek zarażenia koronawirusem w Polsce. ,,Pacjentem zero” był 66-letni mieszkaniec Cybinki spod Słubic, który wrócił z Niemiec.
– Mój mąż Mateusz nie mógł wejść ze mną. Odprowadził mnie tylko na korytarz, ponieważ obsługa szpitala poinformowała nas, że dalej nie można. Następnie okazało się, że w związku z koronawirusem, nie może być również przy narodzinach naszej córeczki. Towarzyszył mi strach, bałam się, że nie będzie go przy mnie – opowiada Paulina.
Emilka przyszła na świat tego samego dnia w godzinach wieczornych. Od tego czasu, przez 12 dni witkowianka przebywała w szpitalu bez swoich bliskich. Przekazywanie jedzenia oraz rzeczy codziennego użytku odbywało się przy pomocy personelu szpitala. Jedynym sposobem kontaktu był telefon lub wideorozmowy.
– Byłam tak długo na oddziale, ponieważ u małej zdiagnozowano zapalenie płuc. To był dla mnie bardzo trudny czas. Byłam tam zupełnie sama. O odwiedzinach Mateusza, 4,5-letniej córeczki Zosi i pozostałych bliskich mogłam tylko pomarzyć. W takich chwilach nie brakowało łez. Bardzo cieszę się, że trafiłam na tak wspaniałych lekarzy oraz pielęgniarki, którzy okazywali mi wsparcie i pomoc. Bardzo im za to dziękuję – dodaje nasza rozmówczyni.
Po długo wyczekiwanym powrocie do domu, Paulina mogła liczyć przede wszystkim na wsparcie swojego męża, który trudni się w branży transportowej. Jeżdżąc samochodem ciężarowym poza granice naszego kraju, na własne oczy obserwuje wpływ koronawirusa na inne państwa. Aktualnie przebywa na terenie Niemiec.
– Kiedy był ubrany w maseczkę i rękawiczki, to Niemcy patrzyli na niego, jak na wariata. Tam nie ma tego typu nakazów. Takich przykładów jest wiele – chociażby pełna dostępność parków i lasów – informuje witkowianka.
Mimo obecności najbliższych, Paulina odczuwa to w jaki sposób obecna – jakże trudna sytuacja związana z epidemią – wpływa na przyziemne kwestie związane z rodzicielstwem.
– Do niedawna normalnemu spacerowi z dzieckiem towarzyszył obawa przed zatrzymaniem przez policję. W moim przypadku na szczęście mogę wyjść na podwórko, ponieważ mieszkamy w domu jednorodzinnym. Chodzę od garażu do bramy. Co więcej – skorzystanie w normalny sposób z porady pediatry nie jest możliwe. Wszelkie pytania kieruję drogą telefoniczną. Poza tym to już moje drugie dziecko, więc mam pewne doświadczenie, dzięki czemu wątpliwości jest mniej – podkreśla Paulina.
Choć w przypadku każdego z nas ostatnie tygodnie są czasem próby i strachu, w obecnym życiu należy cieszyć się z darów, które niesie nam los. Doskonałym przykładem na to jak ważna jest rodziną są Paulina, Mateusz i ich dzieci – Zosia oraz Emilka, którzy w dobie mrocznej pandemii są niczym promyk nadziei w walce o lepsze jutro.